poniedziałek, 7 stycznia 2013

REVOLUTION TOUR 2012, 23.09.2012, WARSZAWA, " PROGRESJA "

Nadeszła jesień, a wraz z nią kolejne koncerty. Ten, który opisuję kusił  mnie już od dłuższego czasu. I chociaż jeszcze dwa dni wcześniej nie miałem w planach uczestniczenia w nim, to moje podejrzenia się potwierdziły. Tydzień przed moją osiemnastką przybyłem do Warszawy, gdzie dowiedziałem się, że w ramach prezentu dziewczyna zabiera mnie na koncert LACRIMOSY.
Zapowiadał się kolejny, emocjonujący koncert. Dla tych, którzy nie znają Lacrimosy, kilka słów o zespole.
Szwajcarska legenda gothic metalu, jest absolutnym prekursorem tego gatunku. Jej założycielem jest Tilo Wolf, do którego po czterech latach dołączyła Anne Nurmi. Do dziś tworzą charakterystyczny duet wokalny. Skład uzupełniają od samego początku muzycy sesyjni i koncertowi: Yenz Leonhardt, Sebastian Hausmann, Jan Yrlund, Joachim Küstner oraz Rüdiger "A.C." Dreffein. W tekstach grupy, możemy odnaleźć poetycką głębię, pełną romantyczności, miłości, bólu istnienia, a także rozważań egzystencjalnych. Wszystko to akompaniuje z szeroko rozwiniętym instrumentarium klawiszowym, dwoma gitarami elektrycznymi i mocno akcentowaną gitarą basową. W ponad XX letniej działalności Lacrimosa nagrała 16 albumów, w tym 2 koncertowe. Szwajcarzy niejednokrotnie występowali w Polsce m.in. w 2010 roku na Seven Festival w Węgorzewie.
Koncert w Warszawie(kolejny w Krakowie)) otwierał trasę promującą świeżo wydany album „Revolution”. Dlatego też najwierniejsi fani, przybyli nawet z zagranicy. Roiło się od prawdziwych gothów. Po raz kolejny nadszedł czas stania w kolejce i czekania w napięciu na otwarcie klubu.
Pozostała godzina, gdy kilkadziesiąt minut później siedzieliśmy pod barierkami. Już po raz czwarty mięliśmy scenę Progresji na wyciągnięcie ręki. Obok mnie stanęła jakaś Rosjanka. Zachowywała się dość dziwnie. Przez cały koncert praktycznie się nie poruszała, od czasu do czasu kładła głowę na barierki i klaskała. Przypominała mi porcelanową lalkę.
Moją uwagę przykuła scena. Perkusja stała nie tak jak zazwyczaj – na środku, z tyłu. Ustawiono ją pod skosem, w lewej części. Równolegle do niej stał niezwykły fortepian, przesiąknięty klimatem gotyckiego mroku, z płonącymi świecami. Tuż przy krawędzi przygotowano keybord i mikrofonowy statyw. Środek przeznaczony był dla gitarzystów. W perkusyjny podest wbito dwie flagi z logiem zespołu..
Sala była już pełna. Chwile oczekiwania przerwała wrzawa wywołana zgaszeniem świateł. Scenę pokrył dym. Pierwsza pojawiła się na niej Anne, która stanęła przy klawiszach.
Koncert otworzył utwór „Revolution”, czyli hit promujący płytę o tej samej nazwie. Melodia, która wpada w ucho, posiadająca powolny mroczny wstęp i zmianę tempa w refrenie, pełnym energii nastrajającej wręcz buntowniczo. Lirycznie odnosi się do zła panującego na świecie, cech takich jak chciwość oraz zazdrość, wypierających stopniowo miłość. Nakłaniania do przeciwdziałaniu temu. Samorefleksja zamiast samorealizacji. „Nikt nie jest sam na tej Ziemi. Jednak każdy jest sam na tym świecie”- ostatnie dwa wersy zaśpiewane z artystycznym lamentem przez Tilo wywołały u mnie dreszcze.
Z początku mało kto był skłonny do zabawy, z każdą piosenką było jednak coraz lepiej. Dwa kolejne utwory należały do niezbędnych w secie. Pełna romantyzmu, melodyjna „Malina” oraz ballada miłosna „Schakal”. Słuchałem ich z wyjątkowym przejęciem, gdyż należą do listy moich ulubionych. Z resztą, Lacrimosy nie potrafiłbym słuchać inaczej.
Set –lista była podzielona sprawiedliwie. Można było usłyszeć  stare, dobre hity, jak również nowości. W sumie kawałki, z aż 11 krążków. Po „ Mandira Nabula” i „Feuerzeug” rozbrzmiało kolejne niecierpliwie oczekiwane przeze mnie brzmienie. „Lichtgestalt”, Później to Anne chwyciła za mikrofon a Tilo za gitarę. „If The World Stood Still A Day” usłyszałem wtedy po raz pierwszy, lecz natychmiast wiedziałem, że nie po raz ostatni. Opisując te kilka minut, nie mógłbym nie wspomnieć o pewnym fakcie. Po Anne Nurmi praktycznie nie było widać, że stuknęły jej 44 lata. Nadal jest atrakcyjną kobietą z niezwykłym głosem, co udowodniła, szczególnie podczas tego utworu.
Nieco spokoju i refleksji wprowadziły: „Alles Luge” i „Tränen der Sehnsucht”. Być może zbyt wiele. Miałem tutaj drobny kryzys, zmęczenia dawało o sobie znać. Trwało to około 13 minut, jednak miałem wrażenie, że solówka grana podczas drugiego kawałka nigdy się nie skończy.
Ocuciły mnie oklaski, a tuż po nich najbardziej oczekiwane przeze mnie: „Alleine Zu Zweit”. Moim zdaniem jest to jeden z piękniejszych utworów, z udziałem wokalu męskiego i żeńskiego jednocześnie. Miłość cielesna, czy też naturalna potrzeba fizycznego zbliżenia jest trudna do przedstawienia, jeśli chce się utrzymać swój twór w dobrym smaku. Lacrimosie niezaprzeczalnie się to udało. Tekst jest prawidłowo nasycony uczuciami.
Od samego początku moją uwagę przykuły specyficzne gesty i ruchy Tilo. Jak gdyby dyrygował, a jego usta przypominały niemy beatbox, tak to nazwijmy. Nic dziwnego, skoro jest też perkusistą. A części z nich być może to pomaga. Wystarczy spojrzeć na Phill`a Rudd`a z AC/DC, który nieustannie porusza ustami podczas grania. 
Momentami wyglądało to dość komicznie, jednak nie będę zagłębiał się w ten temat.
„Irgendein Arsch ist immer unterwegs” znalazło się jako 11 na set-liście. Kompozycja z najnowszej płyty całkowicie mnie pochłonęła. A to zasługa tkwiącej w mej głowie do dziś fenomenalnej partii klawiszowej. 

Na początku Tilo oznajmił, że koncert będzie podzielony na dwie części. Dodał, że podczas przerwy muzycy wyjdą do publiczności. Prosił tylko, by się na niego nie rzucać. Jednak razem z Marysią, solidarnie postanowiliśmy pozostać na swoich miejscach.  Już wtedy wiedzieliśmy, że nie jesteśmy na koncercie tego zespołu po raz ostatni.
Przed przerwą Lacrimosa zagrała jeszcze pięć utworów. „Ein Hauch von Menschlichkeit” choć numer należący do refleksyjnych, nie wprawił mnie w koncertową drzemką. Coś z ciągle modnych staroci- „Ich bin der brennende Komet”, podczas którego cała publiczność skakała. „A Prayer for Your Heart” oraz „Apart”, czyli Anne ponownie na wokalu, a Tilo, tym razem przy klawiszach. Na koniec klasyk klasyków, a za razem prawdopodobnie najcięższe i najszybsze dźwięki zespołu, zawarte w „Copycat”.
Muzycy opuścili scenę. Gdy światła zostały włączone ujrzałem mnóstwo ludzi. Dopiero teraz dotarło do mnie jak wiele przybyło ich do „Progresji” tego niecodziennego wieczoru.
Przerwa minęła błyskawicznie.
Drugą część koncertu rozpoczęło przygnębiające „Refugium”, zagrane na pianinie i zaśpiewane przez Wolfa. Niezwykle piękna, choć depresyjna kompozycja. Podobnie jak trwające aż 8,5 minuty „Ich verlasse heut dein herz”. Drugie z rzędu dzieło pochodzące z mistrzowskiego albumu „E L O D I A”, stworzonego z udziałem Londyńskiej Orkiestry Symfonicznej oraz chóru Opery Hamburskiej-„ Am Ende stehen wir zwei”, Tuż po niej „rewolucyjne”-„Weil Du Hilfe Braucht”(z dedykacją dla śp.Tomasz Beksińskiego), czyli czwarta z rzędu ballada utrzymana w czysto gotyckich brzmieniach. Cóż, koncerty i muzyka Lacrimosy mogłyby wprowadzić przeciętnego człowieka w hipnozę. Trzeba być pasjonatem, inaczej twórczość tego zespołu może być określana w kategoriach męki. Nie miałem ochoty na sen, delektowałem się każdym dźwiękiem i słowem, które usłyszałem. Byłem niezmiernie poruszony, a na tym się nie skończyło. Przerywnikiem było, zdecydowanie bardziej żywe „Halt Mich”. Lirycznie odnoszące się do niszczycielskiej tęsknoty za ukochaną osobą. A także wokalny lament w „Not every pain hurts”, z kolejną zamianą Tilo i Anne. Miłosnych ballad ciąg dalszy. „Ohne Dich ist Alles Nichts”, tytuł mówi sam za siebie. Czasem mam wrażenie, że nie ma takiego utworu w twórczości Lacrimosy, w którym nie pojawia się słowo „liebie” czyli miłość. Gdy tylko znajdę więcej czasu zbadam to dokładniej. Być może w kolejnym sprawozdaniu z koncertu tego zespołu podam rezultaty mych badań.
Nie liczyłem na zbyt wiele możliwości wyszalenia się podczas tego wydarzenia. Od tego jest heavy metal i punk. Jednak, gdy tylko zespół zakończył epickie „Rote Sinfonie”, czyli najdłuższy, bo 11 minutowy majstersztyk z krążka „Revolution” nadciągnęło istne szaleństwo. Po serii smutnych, uczuciowych piosenek, nadszedł czas na happy end. Przekazująca mnóstwo optymizmu, wręcz motywujące „Stolzes Herz”. Nastąpił totalny wybuch gromadzonych przez cały ten czas emocji. Wszyscy śpiewali i skakali. Niezwykłe uczucie, niemożliwe do opisania! Muzycy byli pozytywnie zaskoczeni mocą naszych strun głosowych. A „Dumne Serce” okazało się wisienką na torcie.
Co jakiś czas, podczas koncertu zmieniała się zawieszona z tyłu sceny płachta. Na początku było to logo Lacrimosy, a na końcu… twarz Tilo. Zdecydowanie zasłużył na brawa, za kontakt z publicznością. Gdy „Stolzes Herz” dotarło do gitarowej solówki, Wolf chwycił jedną z flag i zaczął nią kołysać.
Po wszystkim nastał stopniowo rosnący aplauz. Każdy dobry koncert musi mieć bis. Krzyczeliśmy „Lacrimosa! Lacrimosa” jeszcze zanim muzycy zniknęli za kulisami.
Wywalczyliśmy, chyba zasłużony podwójny bis w postaci wspólnie zaśpiewanego „Der Morgen Danach” oraz 27 w set-liście „Feuer”.
Nikt nie chciał, by ta cudowna chwila miała dobiec końca. Ani my, ani nasi idole, dla których ta noc także była niezwykła. Jednak 2,5 godzinne show wydusiło z całej szóstki wszystkie poty. Pozostało im ukłonić się nisko i słuchać dziękczynnych braw. Mój czwarty koncert w tym klubie i czwarty niezwykle udany! To był jeden z najlepszych prezentów urodzinowych, o jakich mogłem marzyć.
„Progresja” opustoszała i oczekiwała kolejnych gwiazd i głodnych muzyki fanów.

Następna relacja(?) : LUXFEST, HALA ARENA, POZNAŃ, 17.11.2012

Zapraszam do galerii zdjęć z koncertu !!!

http://alternation.pl/lacrimosa,id,437,koncerty.html#prettyPhoto














MATERIAŁY VIDEO :


"Stolzes Herz"
https://www.youtube.com/watch?v=h6V7e0nkc7M

"Weil Du Hilfe Brauchst"
https://www.youtube.com/watch?v=5cq0T8hGH74



"Irgendein Arsch Ist Immer Unterwegs"

https://www.youtube.com/watch?v=Uq4coZ_XP6w



"Der Morgen Danach"

https://www.youtube.com/watch?v=BF0U7L34-5A

1 komentarz:

  1. Z niecierpliwością czekałam na tę relację, bo przecież sama zaciągnęłam Cię na ten koncert^^ Jednak bardzo miło mi się to czytało, napisałeś to z taką pasją - aż pojawił się uśmiech na mojej twarzy, bo jestem pod wrażeniem konkretnego, a zarazem niezwykle wysublimowanego słownictwa jakiego użyłeś chociażby do opisywania poszczególnych utworów :)Jednym słowem - świetna relacja! I przywołuje te niezwykłe koncertowe wspomnienia :)

    OdpowiedzUsuń