środa, 19 grudnia 2012

AMON AMARTH, XX LECIE, 7.08.2012, WARSZAWA, " PROGRESJA "

         Ledwo co zakończył się Woodstock, a mnie czekało kolejne wydarzenie, które śmiało można nazwać wielkim.|
        Szwedzki zespół Amon Amarth, obchodził w sierpniu XX lecie swojego istnienia. Z tej okazji, w przerwie pomiędzy letnimi festiwalami, zorganizował kilka koncertów jubileuszowych. Szczęście uśmiechnęło się do polskich fanów. Dwa gigi - pierwszy, w warszawskiej " Progresji " - 7.08, drugi, w krakowskim " Klubie Studio " - 8.08.
         Szykował się niezapomniany wieczór z death metalem. Amon Amarth zapowiedzieli, wyjątkowy, 2 godzinny set. Nie ma to jak świętować z dziewczyną ósmy miesiąc związku, na koncercie ulubionego zespołu.
        Grupa gra melodic death metal, a ze względu na teksty należy do twórców viking metalowych.
Pozostały dwie godziny, gdy dojechaliśmy na Bemowo. Pod klubem zgromadziła się już spora grupka fanów. Na trawniku, kilka osób, urządziło sobie procentowy piknik. Gdy po pewnym czasie, ustawiliśmy się w kolejce, dotarła do mnie informacja, że na początku, będzie miało miejsce spotkanie z zespołem. Była to wspaniała wiadomość, choć ze względu na jubileusz, możliwa do przewidzenia.
         Kolejka, w której panowała radosna atmosfera, stale się powiększała. Byli tu ludzie, ze wszystkich rejonów Polski. Jakiś chłopak, który wcześniej piknikował, stał kilka miejsc za nami. Częstował chętnych papierosami, mówiąc: " Chcesz fajka ? ". Tyle, że chętnych brakowało. Nic dziwnego, skoro ów osobnik, ledwie trzymał się na nogach i na dodatek opowiadał o swoim zawodzie miłosnym...
        Co chwila krzyczał, żeby ochrona wpuszczała ludzi. I po długim czasie oczekiwania, tak właśnie się stało.
        Żadnego jedzenia i picia, wszystko lądowało w śmietnikach. Teraz wszyscy czekali na otworzenie drzwi do sali koncertowej i sprint ostateczny. Napięcie ciągle rosło. Trzy, dwa, jeden - start. Wystrzeliłem razem z innymi i po raz kolejny dotarłem pod barierki. Byłem bardzo podekscytowany, tak jak Marysia i reszta barierkowiczów.
        Po odwróceniu się w kierunku wyjścia ujrzeliśmy widok, który wprawił nas w zakłopotanie. Na miejscu małej sceny stał długi stół, a za stołem pięcioosobowa ekipa z Amon Amarth. Ludzie, którzy nie sprintowali, utworzyli ogromną kolejkę po autografy. Co teraz zrobić ? Nie chcieliśmy stracić tak dobrych miejsc, a z drugiej strony wywnioskowaliśmy, że po koncercie muzycy nie wyjdą już do fanów. Po rozważeniu wszelkich ZA i PRZECIW, postanowiliśmy, że Marysia poprosi kogoś z kolejki o zabranie dla niej autografu, na bilecie. Ja w tym czasie miałem twardo trzymać miejsca. Nie zajęło to zbyt dużo czasu, więc po kilku minutach, na naszych twarzach zawitały szerokie uśmiechy.
Mieliśmy i autografy i miejsca pod sceną. Upłynęła dobra godzina, zanim ostatnia osoba dostała plakat z autografem, a muzycy przygotowali się do koncertu. Scenografia była imponująca. Zdawała się robić efekt płomieni piekielnych.
         Minusem " Progresji " jest brak klimatyzacji. Było niezwykle duszno.
        W szczytowym momencie klub wypełniało około 300 osób. Zapowiadało się lepiej, niż mogłem to sobie wyobrazić. Nigdy wcześniej, nie byłem częścią tak dużej frekwencji na koncercie klubowym. Co prawda słyszałem o takich historiach, jak choćby ta z show Behemotha w Poznaniu, podczas Evangelion Tour 2010, kiedy zabrakło biletów i ludzie bawili się przed " Eskulapem".
        Bardziej ekstremalny przypadek to gig Children Of Bodom, w warszawskiej "Stodole". Wówczas pod barierkami toczyła się walka o miejsca. Ludzie nie mieli skrupułów, ciągnęli za włosy, szarpali między sobą, a wiele osób mdlało i trzeba było wynosić je na zewnątrz.
           Intro zbudowało olbrzymie napięcie, a gdy ucichło usłyszeliśmy pierwszy utwór. "War Of The Gods" rozbrzmiało w tym samym momencie, w którym błysnęły światła. Cały tłum skakał. Moc trzech gitar, perkusji i niezwykle silnego growl`u, była piorunująca.
           Niezaprzeczalnie artystom grającym ekstremalną muzykę, należy się szacunek. W przypadku Amon Amarth, 20 letnie doświadczenie robi swoje. Zero potknięć, czy fałszów, pełen profesjonalizm.
          Set lista rzeczywiście była wyjątkowa. Składała się z 23 utworów ! Niektóre były totalnym zaskoczeniem, np :  " Where Silent God Stand Guard " czy " Friends Of The Suncross ", grane dość rzadko live, w ostatnich latach.
          Wokalista zespołu Johan Hegg, miał przy swoim boku jakiś róg, który służył mu nie tyle za element kreacji, co za naczynie do picia. Poza tym cała piątka przypominała wikingów z krwi i kości.
Pierwszy raz widziałem klubowy koncert, na którym ludzie "pływali"  na fali.
Po każdym utworze słychać było entuzjastyczne wiwaty i brawa. Jednak w pewnej chwili jacyś ludzie zaczęli śpiewać " Sto lat ". Wszyscy inni do nich dołączyli, w końcu cóż to za urodziny bez tradycyjnych przyśpiewek.
          Wierząc w szczerość wokalisty, usłyszeliśmy niezwykle ważne dla nas słowa : " jesteście najlepszymi metalowcami w całej Europie! " i po raz kolejny posypały się brawa. Nie ukrywam, że ogarnęła mnie duma. Nieskromnie myślę, że na taki komentarz zasłużyliśmy. Publiczność była rzeczywiście fantastyczna. Nie było osoby, która jedynie stałaby w miejscu i udawała zainteresowaną. Przód, boki, tył i najbardziej ruchliwy - środek, wszyscy się bawili. Siła koncertu i zabawy wzrosła trzykrotnie, gdy Amon Amarth zagrało swoje, dwa największe hity. " Pursuit Of Vikings " sprawiło niegdyś, że zespół wybił się na szczyt i już na nim pozostał. Chwile niepewności, wywołane przez parokrotnie, celowo powtarzany, gitarowy wstęp i długo oczekiwany przeze mnie dźwięk. Jednak jeszcze większe emocje wywołał " Zmierz Boga Piorunów ". W pewnym momencie zapadła względna cisza i ciemność. Jedynie scena była oświetlona, przez efekty piorunów. Wszyscy czekali na jeden moment, na ten niesamowity riff. Nie potrafię opisać co wówczas się ze mną działo. Pamiętam momentalny rozbłysk świateł, idealnie zgrany w tempo z krzykiem Johana.
          Odkąd jestem fanem Amon Amarth, marzyłem o usłyszeniu właśnie tego początku na żywo. Ciężko jest opisywać brzmienie konkretnego dźwięku, zatem jeśli chcecie dokładniej zrozumieć o co mi chodzi, zapraszam do linków, na samym dole.
        "Twilight Of The Thunder God " to absolutny fenomen i rozkosz dla metalowych uszu. Koncert osiągnął swoje wyżyny. Czułem to tak jak wszyscy. Nawet nie wiem kiedy moje ciało tak bardzo się zagotowało. Wokalista, widząc nas wszystkich, powiedział coś w stylu : " Macie jeszcze siłę ? Nie chcecie iść do domów ? ". " Podziwiam was, że wytrzymujecie pomimo tej duchoty". Nie cytuję naszych odpowiedzi, ponieważ są one oczywiste.
        Radość biła i z nas i z muzyków. Nie było chyba takiej osoby, która chciałaby końca koncertu, oczywiście poza znudzonymi zawodem pracowników " Progresji ".
          Nie wierzyłem własnym uszom, gdy dotarła do mnie wiadomość, wypowiedziana przez Johana : " Czy mogę prosić ochronę, żeby przyniosła jakaś wodę dla tych ludzi ? ". To się nazywa troska o dobro fanów. Ku memu zaskoczeniu, po kilku utworach, wśród widowni wędrowały plastikowe kubki z wodą. Każdy spragniony został napojony. Zrobiłem dwa łyki i oddałem osobie obok. Wcześniej, Johan rzucał jeszcze butelki przeznaczone dla zespołu. Mało który artysta, byłby na tyle normalny i troskliwy, większość niestety myśli tylko o sobie i swoich pieniądzach. Koncert trwał w najlepsze, choć z każdą minutą, nieuchronnie zbliżał się ku końcowi. Niestety, cokolwiek byśmy robili, czasu nie powstrzymamy. Ponad dwugodzinny koncert zwieńczył zagrany na bis : " Guardians Of Asgaard ", na który nie czekaliśmy długo. Duża część fanów pokrzykiwała : " ASATOR " ! Jednak prośby nie zostały spełnione. Muzycy pokazywali, że opadają z sił. Nic w tym dziwnego. Dali z siebie więcej niż 100%. Gitarzyści rozdali mnóstwo kostek. Nie byłem jednak wśród szczęśliwców... Za to Marysi (po mojej prawej) i drugiej osobie (po lewej).udało się. Może innym razem ?
        A okazji z pewnością nie zabraknie. Po tym koncercie, stałem się jeszcze większym miłośnikiem Amon Amarth.

          Artyści zeszli ze sceny, żegnani wiwatami. Poczekaliśmy, aż tłum się trochę przerzedzi. Dopiero wtedy ujrzałem błyszczącą od potu podłogę. Wszyscy wyglądali tak, jakby przeszli przez kilkumetrową, morską falę. Teraz każdy ruch dawał nieprzyjemne uczucie - mokre ubrania, stykały się z mokrą skórą.
           Nie przewidziałem czegoś takiego, więc w takim stanie byłem zmuszony opuścić " Progresję ".
Najpierw woodstockowy deszcz, a teraz to, zaowocowały po kilku dniach przeziębieniem. Jednak nawet choroba nie odbierze mi wspomnień, z tych dwóch niezwykłych dni, wypełnionych mnóstwem radości i emocji płynących z najpiękniejszego dzieła człowieka - z MUZYKI !
Myślę, że jest godna poświęceń.
         Nigdy nie zapomnę tego wieczoru ! Czekam na powrót Szwedów do naszego kraju.



" STO LAT "


" TWILIGHT OF THE THUNDER GOD "

http://www.youtube.com/watch?v=0M7InuAfs4I




" INTRO " +  " WAR OF THE GODS "

https://www.youtube.com/watch?v=K4dB_U0DPP4



FOTOGRAFIE Z KONCERTU : 






BILET Z AUTOGRAFAMI :




NASTĘPNA RELACJA : LACRIMOSA, " PROGRESJA "

 


3 komentarze:

  1. Świetna relacja! Pamiętam ten koncert jakby to było wczoraj :) Dzięki Twojej relacji od razu musiałam posłuchać cudownego "Twilight Of The Thunder God", bo ten utwór po prostu ubóstwiam! ;) Nie mogę się doczekać następnej relacji! Tym razem z koncertu Lacrimosy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zajebisty tekst! Tylko graficznie do poprawki :P Autografów pozazdrościć ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetna relacja, można poczuć, jakby się tam było. ;)

    OdpowiedzUsuń