24 kwietnia 2014 w okolicach ul. Jagiellońskiej
doszło do porwania nauczyciela z lokalnego liceum, pana Tomasza
Wojnarowskiego. Ten spokojny i grzeczny nauczyciel najprawdopodobniej musiał
narazić się grupie młodzieży, która na własną rękę postanowiła odegrać się za
lata katowania ich lekturami, obiektywami, mikrofonami, zadaniami maturalnymi i
nie dla wszystkich zrozumiałym poczuciem humoru pana Tomasza.
Z
relacji żony nauczyciela wynika, że ten opuścił dom w celu udania się na zakupy
do jednego z pobliskich marketów. Niestety, kiedy tylko wyszedł z bloku
mieszkalnego, czekały na niego dwie młode kobiety, które najpierw zrobiły mu
kilka zdjęć, a następnie kategorycznie zażądały, by wsiadł z nimi do samochodu.
Tam zasłoniły mu oczy, tak aby mężczyzna nie wiedział dokąd jedzie, a zaraz potem odjechały w bliżej nieokreślonym kierunku.
- Bardzo bałem
się, że nie zdążę zrobić zakupów na czas, wychodzę sobie jak gdyby nigdy nic a
tu jakaś osiedlowa gangsterka mnie nagrywa, fotografuje… Początkowo myślałem, że to znowu dzienniakrze z zw.pl chcą jakiegoś wywiadu... to było straszne -
wyznał po wszystkim pan Tomasz.
Po blisko półgodzinnej podróży, gubieniu tropów
przez prowadzącą samochód, w końcu cała grupa przybyła na miejsce do… Brenna,
gdzie czekała już pozostała część oprawców licząca sobie 21 osób. Kiedy wywleczono biednego pana Tomasza z samochodu i
zerwano mu opaskę z oczu, zebrani przystąpili do odśpiewania znanego wszystkim
hymnu pochwalno-błagalno-życzeniowego - Sto
lat a następnie zaciągnęli nauczyciela do wigwamu przypominajacego bardziej jurtę i zaczęli go częstować samodzielnie
wykonanymi potrawami: sałatkami, owocowymi deserami, a przede wszystkim zakąskami
z grilla. Początkowo pan Tomasz opierał się, tłumaczył, że jest na diecie, że
żona w domu czeka a on tylko wyszedł za mlekiem, ale ostatecznie uległ zgromadzonym
i przystąpił do uczty, która - jak sam potem przyznał - była "po prostu wspaniała".
- Nie wiedziałem
o co im chodzi, bałem się, że to jakaś sekta, która chce mnie zabić i
zgrillować, ale po jakimś czasie okazało się, że ci ludzie są całkiem w
porządku. Potem zabrali mnie nad jezioro - jedna z tych kobiet opowiadała mi o
życiu tamtejszych tubylców, o tańcach i jakimś zespole, który gra na balkonie,
ale ja tego zespołu akurat nie widziałem. Długo szliśmy rozmawiając o bocianach
i niesprawiedliwości ludzkiej, aż w końcu dotarliśmy na taki duży plac pokryty trawą
i oni wtedy powiedzieli: "No dobra, to my teraz będziemy skakać, będziemy łapać
niebo, a Ty Panie Tomku zrobisz nam zdjęcia". I jeszcze dodali: "I
nie próbuj z nami żadnych numerów, Ty już masz dobrze po trzydziestce, a my
jeszcze dwudziestu lat nie skończyliśmy, dogonimy Cię zanim się obejrzysz, choć
niektórzy z nas może mają trójki z wychowania fizycznego, ale to przez tą niesprawiedliwość
ludzką, ale jak przyjdzie Nowa Prawica, albo Nowa Lewica, albo nowy Centryzm, to
się wszystko wyrówna".
Oczywiście Pan Tomasz zgodził się bez namysłu.
Grupa młodych ludzi oddaliła się na środek placu i zaczęła skakać - zgodnie z
obietnicą - a Pan Tomasz robił im zdjęcia. Kadrował, zmieniał przysłonę i czas
migawki, aż w końcu zamroził ich w tych podskokach. Po jakimś czasie młodym
ludziom znudziły się podskoki, więc znowu otoczyli wschowskiego nauczyciela i
zawlekli go na pobliski pomost.
W drodze powrotnej niektórzy z porywaczy popisywali się umiejętnością łamania praw ciążenia, tzw. zdolnością lewitacji.
Pan Tomasz
coraz bardziej niepokoił się o żonę - przecież obiecał jej, że zaraz wróci, a
nie wracał. Zaproponował grupie, że zrobi w takim razie selfika na swoim
telefonie i opublikuje zdjęcie na facebooku, by żona nie martwiła się tak bardzo. Niektórzy
z porywaczy byli przeciw, inni węszyli jakiś podstęp, ale w końcu wszyscy zgodzili
się na propozycję a nawet pozowali do zdjęcia. Pan Tomasz - ze względu na
swoją wielką głowę (po prostu czterocalowy
wyświetlacz LCD nie był w stanie objąć mnie w całości) - nie mógł
początkowo zmieścić się w kadrze, ale ostatecznie udało się. Potem były kolejne
zdjęcia na moście i na ławeczce.
Po tej wyczerpującej przechadzce wszyscy wrócili
do wigwamu. Pan Tomasz słuchał opowieści o niezapomnianych podróżach nad morze,
gotowaniu pełnego witamin rosołu, planach na przyszłość i na jutro. Niektóre z
kobiet, które zdecydowanie dominowały w tej grupie, postanowiły na koniec
pobiegać w strugach deszczu - jak wyjaśnia nam prof. Lew Starowicz "… była to forma manifestacji swojej niezależności, odwagi i
nieprzemakalności".
W godzinach wieczornych porwanie dobiegło końca.
Pan Tomasz podziękował porywaczom za tak mile spędzony czas: Nigdy nie przypuszczałem, że wyjście do
marketu po mleko może być tak ekscytujące; od jutra obiecuję wychodzić częściej
na zakupy i za każdym razem będę liczyć na jakiś napad.
Po wszystkim pan Tomasz został odwieziony do
domu. W strugach deszczu powrócił do żony… bez mleka. I co masz mi do powiedzenia?
- zapytała w drzwiach żona … tyle mam Ci do powiedzenia - rzekł pan Tomasz - że
przeżyłem coś wyjątkowego. Aha, a mleko - jak mówiła mi jedna z wszystkowiedzących porywaczek - zawiera dużo białego koloru, a biały szkodzi, więc nie będziemy już pić mleka, pogódź się z tym kobieto!
Do dziś trwają poszukiwania grupy porywaczy -
dzięki sprytowi Pana Tomasza, któremu udało się wynieść część kart pamięci, możemy
Państwu zaprezentować fotografie, które stanowią materiał dowodowy
w sprawie przeciw porywaczom. Jeśli ktoś z czytelników naszego bloga rozpoznaje kogoś na zdjęciach, prosimy o kontakt z redakcją.